No to macie nową notkę. Po części będzie wymuszona, a po części napiszę to, co mi na trzewiach leży. Nie tak się rodzi prawdziwa sztuka, więc nie mówcie później, że was nie ostrzegałem.
Jest takie przysłowie - "Kiedy Paweł się nawróci, zima na wspak się obróci" (ewentualnie "odwróci"). Zauważyliście, jak wszyscy pierdolą, że "wiosna, wiosna nadchodzi", a ona nie chce nadejść? No więc, już wiecie dlaczego.
Ale mówiąc całkowicie serio, to w tym przysłowiu chodzi chyba o tego zioma, Św. Pawła, który kiedyś jechał koniem, spierdolił się, doznał widzenia i później rozpowiadał takie różne rzeczy o pewnym Bogu, Jezusie z Nazaretu i innych takich, przez co chrześcijaństwem zaraził się cały basen Morza Śródziemnego. Piękne, pogańskie okolice, gdzie rozwijała się nauka, a obecność gejów nikogo nie oburzała, zamieniły się w doskonałe królestwo cierpienia, zaciemnienia i zakłamania. Oj, pamiętam te czasy, bracia moi i jedyni przyjaciele. Byłem zmuszany do walki z saracenami u boku Rolanda, mężnego rycerza.
Nieważne, dość kurwa o Średniowieczu, i tak będę o tym pierdolił‚ na maturze ustnej. O tym jaką to Św. Aleksy odczuwał‚ sadomasohistyczną przyjemność, kiedy ludzie wylewali na niego różne jakieś pomyje i rzygi (swoją drogą, to rzeczywiście mogło być przyjemne).
O czym to ja właściwie miałem pisać?
Kurde, podobają mi się takie pojedyncze zdania, pojedyncze linijki jako całe akapity. Najlepiej jak są maksymalnie długie, ale na tyle krótkie, że mieszczą się w jednej linijce. Ostatnio kurewsko zagłębiam się w twórczość liryczną niejakiego Bradleya Deza Fafary i tam właśnie są takie motywy, np.:
Why can't I help my friend when he won't even help himself?
(Ciekawe, czy w notce wejdzie w jednej linijce.)
(Właściwie to średnio ciekawe.)
(Bynajmniej.)
Oczywiście muszę wam zaproponować, żebyście ściągnęli sobie ten kawałek (DevilDriver - "Impending Disaster") i posłuchali tych paru kurewskich sekund.
W poprzedniej notce przekonałem kilka osób do przeczytania tekstu, teraz do posłuchania kawałka, no no...
To się nazywa "praca u podstaw".
W każdym razie tekściki DevilDrivera wcale mi pasują (nie dałbym sobie uciąć tego i owego w obronie twierdzenia o poprawności stawiania "wcale" przed czasownikami bez przeczeń). Można się nimi podniecać od rana do wieczora, a jak ktoś lubi, to nawet w nocy (chociaż to nie wypada). Weźmy na przykład taki fragment tekstu (tylko fragment, bo czuję, że wasza cierpliwość się kończy):
Feel eyes in the trees, the foreboding path
The turn of the head, I hear it laugh
It says "Hang 'em now", it says "Hang 'em high"
When you are done, then hail to the sky
I've been taught to get the fuck up
To dust myself off, and to go it again
The ghosts in my mind, they're one of a kind
They tell me what to do, and it's shut down you
Teraz możecie mi powiedzieć, co znaczy "to be one of a kind". W innym tekście spotkałem się z "to be two of a kind", więc to nie jakaś ściema.
To chyba tyle na temat tekstów. Zresztą sami wiecie, co dobre. Wszyscy wiedzą. Wasze małe, gówniane światy są jedynie cząstką wobec wszechogarniającej próżni Absolutu. Wasza egzystencja jest okrutną farsą w świecie zniewolenia i upodlenia człowieka. Człowieka nieustannie gnijącego z powodu wyniszczającego go systemu wartości zaślepiających istnienie i dewaloryzujących życie.
...Ja tu tak sobie niepostrzeżenie dryfuję w stronę ironii, ale powiem wam, pod warunkiem dochowania tajemnicy (wybrałem do tego idealne miejsce), że miewam tendencje do narzucania innym swojego zdania. Oczywiście każdy ma kurewsko święte prawo do własnych przekonań, ale jeżeli nie potrafi ich obronić... Pewien myśliciel (i to nie byłem ja) powiedział "to, co jest kruche, ma wielkie rysy".
Wniosek z tego jest jeden - zastanówcie się nad swoim życiem.
Miało być o tym, że wiosna idzie.
No więc, wiosna idzie.
...
Razem z wiosną słoneczko. Pewien koleś w autobusie twierdził, że nadchodzące lato będzie chłodne, mimo tego, że zima przypiździła i lato w odwecie powinno być raczej gorące. I dobrze kurwa. "Miało padać, a tu słoneczko świeci i weź tu wyznawaj szatana" powiedział ktoś, zresztą cytowałem to już kiedyś. Plotka prawi, że wakacje między maturą a pierwszym rokiem studiów są najlepsze. Miło by było, gdyby rzeczywiście były chłodne i dżdżyste, a nie tak jak ostatnio - zajebiście gorące. Będziemy biegać po łąkach i cieszyć się życiem. No, może nie do końca. Mnie znowu otworzą klatkę piersiową, wyprują mi flaki, a krew będzie lała się litrami. To jest ta bardziej optymistyczna wizja, a realna jest taka, że zdechnę jak pies.
No, to tyle na dzisiaj.
Chcieliście, to macie.
Czas się żegnać z Miastem Śmiechu. W zasadzie został mi jeden akcent do zrealizowania, a mianowicie napisanie egzaminu z astronomii. Nie powiem 'zdanie', bo nie wiem za bardzo, czego się po owym spodziewać, ba, nawet myślę, że w ogòle się nie dowiem, czy zdałem, czy też nie - po egzaminie, jak to się mòwi, spierniczam, gdzie pieprz rośnie (no właśnie - gdzie?). Nie chodzi o to, że w Toruniu było źle, ale zdecydowanie nie tego się spodziewałem. Prawdopodobnie zawitam tu jeszcze raz, żeby wziąć świadectwo i oddać legitymację (bardzo pokojowe rozwiązanie, kompromisowe wręcz) i tyle mnie ta kopernikańska metropolia będzie widziała.
A pòzniej... o zgrozo. Nie mogę się pochwalić, że odwiedzę miejsce przez nikogo nie zbadane, bo brutalna prawda jest taka, że Danzig, o ktòrym mowa, jest już, mówiąc kolokwialnie (młodzieżowo wręcz) obczajony przez większość moich czytelników. Cóż więc mogę powiedzieć? Może to, że wakacje (de facto marne to określenie, wszak opierdalałem się rok cały) spędzę w miejscowości, którą znam jak przysłowiową własną kieszeń. Ba, w Grudziądzu wyzbyłem się, a może raczej ograniczyłem do minimum moje problemy z orientacją w terenie. Tak więc porównanie do kieszeni jest wysoce trafne. Ową znam, wierzcie mi. Nigdy nie pamiętam tylko, czy i gdzie mam (uwaga, 'polecę gejem') gumkę do włosów, ale poza tym, moje kieszenie są przeze mnie znane na poziomie co najmniej niebywałym. Mógłbym nawet zacząć wymieniać (ale kto wie, czy bym skończył), co w poszczególnych noszę, bo to wszystko opracowane jest wysoce starannie. Wierzcie lub nie, ale miałem piekielny dylemat, zakupiwszy bojówki, kiedy trzeba było wybrać miejsce stałego pobytu dla portfela, dokumentów, komóry i kluczy (niezbędnik małego wizjonera). Żeby była jasność, noszę po dwa elementy w każdej kieszeni - i to tylko w tych na udach, wszak niejeden figlarz gotów byłby, jak to się teraz mòwi, zaczaić się na to, co mam we, wprawdzie głębokich, ale nieszczególnie zabezpieczonych kieszeniach... tych, no, wyżej... Wiecie, o które chodzi.
Jak to się mòwi - zeszłem z tematu, a wy nic. Otóż wracam do domu. Żeby wakacje (mówiłem już, co myślę o tym określeniu w takiej sytuacji jak moja?) nie minęły jałowo, trzeba zadbać o to, żeby minęły... niejałowo (niezłe zdanie, gdyby pojawił się jeszcze jakiś nieplanowany rym, doprawdy byłby to mój koniec). I nawet wiem, jak do owej niejałowości doprowadzić...
O błogości, mam cel!
Teksty do sześciu z siedemnastu kawałków Visionoira zostały napisane i jest jeszcze pole do popisu rozmiarów niemałych. Prawdopodobnie właśnie sprytnie w waszych głowach odjęliście sześć od siedemnastu i otrzymaliście jedenaście i tu właśnie tkwi błąd. Doceniam waszą matematyczną inicjatywę, ale prawda (ta brutalna) jest taka, że tekstów będzie około... właśnie czort jeden wie, a to dlatego, że planujemy kilka (wręcz nawet posiadamy już) beztekstowych przerywników. Niemniej jednak, sporo przede mną pracy karkołomnej, acz rozkosznej.
Co to ja ostatnio? Właśnie, jadę do domu. To nie jakiś powrót po wieloletniej banicji, ale wynoszę się dziś z akademika i z niemałym bagażem będę tłukł się pociągiem (but the trains I looove...).
Żeby tradycji stało się zadość, pożegnam was cytacikiem:
Somebody out here, please, let me know where there's a phone
I need to call my mother and tell her I'm coming home
Home to the creatures, home to the crooks
Home to the fools readin' witchcraft books
Home to the monsters roaming the land
I wanna come home but you don't understand