Oczywiście jak zawsze znowu nie chciało mi się wracać z Warszawy. Ogólnie jestem zadawolony bardzo z tego wyjazdu. Pierwszy raz od kilku lat byłem na imprezie - jak mówi A. - na nasiadówce. Troche głupio się czułem na początku, prawie sami nieznajomi ludzie. Siedzieliśmy do 3ej w nocy. Trochę się odzwyczaiłem od imprez, ale nie żałuję, że tam byłem. Nawet wręcz przeciwnie. Paru ciekawych ludzi.
Tak w ogóle to osatnimi czasy miewam się dobrze. No może nie jest to stan euforii, ale nie jest to też dołek. Wychodziłem już z niego trochę powoli, ale nagłego przyśpieszenia dostałem po ostrym ochrzanie. Aż mi w pięty poszło.
W sobotę przedpołudniem siedziałem z A. w Małej Czarnej (dla fanek KP on tam często bywa tam tzn. w Małej Czarnej)Musiała mnie uciszać, bo zbyt głośno się śmiałem i ludzie się gapili
Hmmm? Ja tak naprawdę nie jestem wieczny dołers (kurde co to za słowo) jest całkiem odwrotnie.
Przypomniała mi się historyjka a propos zamartwiania się jak to kiedyś szwędając się po warszawskim centralnym w oczekiwaniu na autobus do Ostródy zauważyłem płaczącą dziewczynę. Strasznie ryczała, aż mi się przykro zrobiło. Musiałem baaardzo ze sobą walczyć, żeby do niej podejść, ale w końcu podszedłem i pytam, co się dzieje. Niestety nie mogłem jej pomóc.