(Polecam czytanie notki przy akompaniamencie "Love Like Blood" Killing Joke, bo przy tym właśnie kawałku ją pisałem.)
Siedzę sobie w akademiku i zapoznaję się z tak zwaną 'biblią astronomii', czyli książką "Galaktyki, gwiazdy, życie" Franka Shu. Akurat galaktyki i gwiazdy gówno mnie obchodzą - szukam fragmentów o życiu. To piekielny paradoks, że rzeczy, które interesują nas zazwyczaj, najmniej interesują nas w chwilach, w których jesteśmy zobowiązani do zajmowania się nimi. I nawet nie chodzi o to, że za dużo z nimi obcujemy i mamy kurestwa dość, tylko tak po prostu, zwyczajnie nie rajcuje nas owo obcowanie, kiedy jest narzucane. Tak mam obecnie z astronomią, chociaż i teraz bywają chwile, że "dreszcze przechodzą po ciarkach" - tu zaserwuję stary jak świat (dosłownie) przykład porażającego newsa - zdajcie sprawę z tego, jak starzy jesteście - o ile mi wiadomo, pierwiastkiem, który występuje w ludzkim ciele najczęściej jest wodór, a wodór to taki pierwiastek, który nie powstał wskutek żadnych syntez czy innych takich, tylko po prostu sobie jest, od samego początku, od Wielkiego Wybuchu - tak więc większość atomów, z których się składamy ma jakieś 15 miliardów lat. Stanowiły już część wielu ciekawych rzeczy, a teraz poskładały się, tworząc nas. Czy nie jesteśmy piekielnie starzy i czy nie wymiatamy z tego tytułu? Czym jest przy tym nasze marne 19 lat? Ba, można iść dalej i powiedzieć, że żyć też będziemy jeszcze dobre 15 miliardów lat, w różnych formach. Moby mawiał, że "we are all made of stars" i jebaka miał rację, chociaż ja bym pozwolił sobie na parafrazę - we are all made of stardust.
Ale, o zgrozo, astronomia powoli się kończy i trzeba przestawiać się na matmę i z ową związane, jakże rozkoszne, igranie z nieskończonością. Wyobraźcie sobie bryłę, która ma nieskończone pole powierzchni a przy tym skończoną objętość. Niebywałe? A jednak. Tak będzie przy obracaniu wokół osi hiperboli 1/x^2. Ramiona hiperboli zmierzają ze swoją długością do nieskończoności, więc po obrocie to samo będzie z polem, za to pole pod wykresem rośnie sobie wraz z argumentami, ale tak marnie, że nawet nie osiąga jakiejś tam wartości. I to samo jest z objętością bryły po obracaniu wykresu. Czy to nie jest niebywałe? Nie? Jak to, kurwa?
Uwielbiam, wręcz rozkoszuję się obcowaniem z nieskończonością. I wyidealizowana teoria jest o wiele wyjebańsza od praktyki... w sumie niezbadanej, więc z drugiej strony - kto wie. Może w praktyce, "beyond the infinite" są rzeczy po stokroć ciekawsze od marnych krańców hiperboli. Póki co, łebscy Ziemianie załatwili sobie substytut Wszechkrańca - tabliczka z napisem "Fin del Mundo" znajduje się w miejscowości Ushuaia na Ziemi Ognistej. Rajcujące to rejonym, zadupie, rzekłbym i odwiedziłbym je z rozkoszą, mimo że obieżyświat ze mnie marny.
Tak więc siedzę z tą książką i, rzecz jasna, skłania mnie to do refleksji na temat krańców. Zawsze, kurwa, zawsze (no, prawie zawsze) astronomiczne rozważania doprowadzają mnie do egzystencjalnej agonii. Dobrze, że nic teraz nie piję, bo - jak pisałem ostatnio - alkohol może pogłębić umysłową dezintegrację. Owa i tak jest pokaźnych rozmiarów.
Wracając do atomów, z których się składamy... Można dodać, że zawsze coś po nas zostanie - jeśli nie książka, którą napiszemy, to np. może to być wodór z naszego ciała jako składnik końskiego łajna w 3000 roku. To poniekąd zaszczyt znaleźć się w odbycie czegoś, co będzie żyło za ileś tam lat (policzcie sobie, nie jestem w tym zbyt biegły). Do takich właśnie refleksji skłania mnie astronomia. Czy powinienem się - jak to mawiają - zwijać z Miasta Śmiechu?
Ale to tylko problem prozaiczny, lepiej oczekujmy Fin del Mundo. Oczekujmy dnia, w którym nasze ciała zaczną gnić, w środku będą się rozkładać nasze mózgi, a wraz z nimi umierać będzie świadomość. Koniec myśli, koniec wszelkiego rozumowania i wszelkiego postrzegania. Myślę, że jest czego się bać. Gdybyśmy mogli dalej istnieć, chociażby w jakiejś otchłani, ale dalej istnieć i jakoś rozumować, wtedy byłoby ok. W sumie niczego nie chciałbym bardziej, niż na wieki pozostać sam ze swoimi myślami. Ale żadnej otchłani się nie spodziewam. Taka wizja jest wcale ponura, ale za to najbardziej prawdopodobna. Ze zniecierpliwieniem czekam na naukowe dowody, że jest inaczej.
- Dalej chcesz umrzeć koło trzydziestki?
- Już nie.
- A czemu?
- Bo lubię swoje myśli, choćby te najgłupsze... Ładnie mnie wytresowałeś.