A teraz trochę podramatyzuję, jak to ja, a wy się pośmiejecie, jak to wy. Nie będę pierdolił o takich banałach jak moje codzienne życie, a napiszę o tym, co rzeczywiście leży mi na żołądku (sercu, wątrobie?). Nie mówcie później, że was nie ostrzegałem.
Powiedzcie mi taką prostą rzecz... Czy nie wkurwia was to, że ludzie piszą matury ustne z polskiego swoim młodszym kolegom, biorą za to kasę i olewają fakt, że uniemożliwili owym ludziom prawdopobnie jedyną w życiu szansę wypowiedzenia od siebie kilku zdań na tematy zwane tu tematami poważnymi? (Obiecałem o tym wspomnieć i czas nadszedł.) Nie wkurwia was fakt, że owych młodych latorośli nie zachęca się do myślenia? Czy nie wpienia was to, że dla jebanej kasy ludzie gotowi są zrobić wszystko i jeszcze nazywać siebie przy tym chrześcijanami? A co jeśli pójdą za to do piekła? Skoro wymyślili sobie system kar i nagród, to czemu to olewają? Czemu nie są konsekwentni? Czemu to całe miłosierdzie zostało zastąpione przez szatański cynizm i rozkoszną bezwzględność? Przecież to postawy, które powinny charakteryzować piekielne elity, takie jak ja oraz bracia moi i jedyni przyjaciele, a nie miłosiernych katolików. Dlaczego ci ludzie, do kurwy nędzy, nie zastanowią się nad swoim życiem? Czy kiedy zauważacie nieścisłości w swoim rozumowaniu, to nie wkurwia was to? Nie chcecie tego zmienić? Jak to "nie"? Czy jest to bolączka wyłącznie pierdolniętych perfekcjonistów, takich jak ja? Dlaczego w tych nibychrześcijańskich bytach materialno-materialistycznych nie ma ani odrobiny idealizmu, dlaczego wszystko musi się "opylać"? Dlaczego siedząc nad matmą, pytają "po co mi to, do czego mi się to w życiu przyda"?
Nie zależy mi na tym, żeby być przeciwko tłumowi, ale tłum nie pozwala na inną opcję.
Konsumpcjonizm.
Interesowność.
Degrengolada.
Taplanie się w błotku poglądów niemożliwych do uzasadnienia.
Jak to jest, że ja, niby wielki satik, wychodzę na ostatniego sprawiedliwego? Oczywiście nie mógłbym uznawać się za przykładnego chrześcijanina, bo taka postawa nie pozwala czuć się kimś lepszym od innych, co jest przecież w moim życiu jedną ze spraw kluczowych. Poczucie wyższości nad innymi byłoby w chrześcijaństwie co najmniej niestosowne. Wyobraźcie sobie, jak musi się czuć osoba znajdująca się o krok do przodu przed resztą świata. To klątwa Doktora, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Taka rola powiązana jest ze śnieniem na jawie. Moja kolejna umysłowa dezintegracja rozpoczęła sie w trakcie zbiorowej, ogólnoludzkiej degrengolady. Nachodzące mnie wówczas wizje wieszczyły nadejście plugawego końca wszechrzeczy. Ilekroć wracam myślami do obrazów, które mnie nawiedziły, widzę ludzkość pławiącą się w morzu konsumpcjonizmu, interesowności i zimnego wyrachowania. God Himself płakał nad nimi, a my patrzyliśmy z żalem, nie mogąc odżałować tej ignorancji i hipokryzji. A wszystko to owinięte w okrutny cynizm. Nie taki, jaki powinien być, czyli selektywny, ale za to bezwzględny, ślepy, krytykujący wszystko po trochu, a nic konkretnie. Ci ludzie nie wiedzieli, w co wierzą, nie byli konsekwentni. Zróbcie z tym coś, zanim wyrządzone przez was szkody staną się nieodwracalne.
Więc chodzę tak sobie teraz, wiosną, ulicami, słucham opowiadającego właśnie o tym utworu "W kopcu termitów" i czuję się lepszy od reszty ludzkości. To prawdziwy wzlot i wam również tego życzę.
Muszę jednak zaznaczyć po raz ostatni:
Kiedy dopełni się degrengolada ludzkości, koniec wszechrzeczy skonsumuje nas wszystkich.