Coś wisi w powietrzu...
Mam ochotę się porządnie wkurwić. Porzucę wyższy poziom świadomości, wkładając go w białe pudełko na beżowej półce. Następnie wbiję sobie palce w brzuszek i pomerdam nimi, szukając szatańskiej mocy drzemiącej w moich trzewiach. Kiedy już ją znajdę, zapewne okaże się, że jest w stanie gazu, więc będę ją musiał zresublimować, aż zamieni się w kamyczek, tak czarny, jak wypastowany, ale nie wypolerowany glan.
Rozłupię kamyczek.
Rozłupię jeszcze raz.
Dojdę do protonów i rozszczepię je, stwarzając (ten wyraz nie istnieje) własne cząsteczki (gównoidy) - pierdoląc teorię kwarków - i pochłaniając je, poddając się tym samym zabiegowi szatańskiej filtracji trzewii. Do godnej egzystencji potrzebował będę jeszcze odrobiny saprofagów. Istnieją one oczywiście w prawie wszystkich formach życia (w zasadzie "post-życia"), ale najszlachetniej byłoby wyodrębnić je z ludzkich zwłok. To jednak gwarantuje kurewsko dużo zachodu, więc wydobędę je z własnej hodowli, w niektórych kręgach zwanej umysłem.
Z szatańską mocą, nowymi flakami i workiem saprofagów wyruszę na podbój dalekiego kosmosu.